Piafka-blog wnętrzarski

DIY metamorfoza komody IKEA Leksvik

2 lis 2019

Zdjęcie "przed" dzięki uprzejmości Izy z Colores de mi Alma
Szykowanie wyprawki w moim przypadku wygląda nieco nietypowo, bo priorytetem wcale nie są nowe gadżety dla dziecka. Tym razem najważniejszy okazał się całkiem spory mebel - pojemna komoda na wszystkie dziecięce ubranka. I oczywiście, żadna sklepowa nie spełniała moich wymagań. Zobaczcie metamorfozę komody z IKEA. 

A te były dość konkretne - 6 szuflad, około 1 m szerokości i szuflady na pełen wysuw, a to wszystko musiało się zamknąć w 1000 zł. Czy się udało? Prawie! I to za połowę ceny ;-)

Z pomocą, oczywiście, przyszedł Olx, gdzie upatrzyłam drewnianą komodę Leksvik. Pewnie wszyscy ją kojarzycie, jest ładna i dość solidna (wydaje mi się, że im starsza, tym lepsza, bo mój model miał już wymienione śruby na plastikowe, co znacznie wpływa na stabilność konstrukcji). Stan świetny, cena ekstra (350 zł), tylko ten kolor... Ale to nic, przecież bez problemu przemaluję drewno (hłe, hłe, ale o tym dalej). Za wszystko zabrałam się w lipcu i myślałam, że max. 2 dni i będzie gotowe. Trochę się przeliczyłam, ale myślę, że było warto, bo efekt końcowy mnie zachwyca.

Różnica w wyglądzie duża, prawda? A tak naprawdę najwięcej zmian odbyło się w środku mebla (zobacz: DIY organizer do szuflad). Zacznijmy jednak od początku, czyli od planu pracy, od którego zawsze zaczynam moje metamorfozy.

Za pomoc w tej metamorfozie dziękuję firmie Tools4Wood (bez której komoda pewnie pojechałaby na wywóz śmieci wielkogabarytowych) i babci Madzi (bez której komoda byłaby paskudna).  



PLAN PRACY:
1. Zmatowienie powierzchni komody, odczyszczenie wnętrza.
2. Nowy kolor (ciepły, popiel).
3. Organizacja szuflad - frezy + przegrody.
4. Wymiana prowadnic na pełen wysuw.
5. Wzmocnienie konstrukcji.

1. Zmatowienie powierzchni poszło bardzo sprawnie - jedno słoneczne popołudnie u babci i gotowe. Użyłam do tego szlifierki i papieru 120, nie usuwałam lakieru. Ten etap podobał się mojemu małemu pomocnikowi ;-) Po tym kroku wszystko zostało odtłuszczone.



2. Nowy kolor okazał się najtrudniejszą częścią całego projektu. Bardzo zależało mi na tym, żeby po metamorfozie widoczne były słoje drewna. Docelowo miała powstać solidna komoda, która przetrwa wiele, wiele lat i będzie się pięknie starzeć.

Myślałam o pomalowaniu mebla rozwodnioną farbą akrylową, ale zanim ją kupiłam, trafiłam na wpis Izy (tej samej, która poratowała mnie zdjęciem "przed") dotyczący jej tarasu. Do malowania Iza używała lazury i po przeczytaniu o jej właściwościach, zdecydowałam się właśnie na ten produkt. Wybrałam lazurę Colours, wodną (będąc w ciąży unikałam produktów na bazie rozpuszczalników). I to był błąd. Pamiętajcie, jeśli zależy Wam na czasie, to nigdy nie testujcie nowych farb podczas takiego projektu. Lazura, którą wybrałam, wyglądała okropnie na meblu - powstało mnóstwo zacieków, drewno zupełnie nie zmieniało koloru, nawet po 5 warstwach. Całość nie trzymała się podłoża, mimo matowienia i odtłuszczenia. Co więcej, odcień wyglądał zupełnie inaczej na różnych fragmentach mebla, mimo że powierzchnia wszędzie była jednakowa. Naprawdę - porażka! Co się naklęłam to moje (i Rocha, bo już słyszał co mówię :D). Po położeniu 9 warstwy lazury przestałam liczyć kolejne. Przyznaję, że odpuściłam perfekcyjność, bo bałam się, że urodzę zanim skończę.


Planowo kolor miał być gołębio-szary, ciepły i jasny. Ostatecznie przemalowałam całość na ciemny grafit. To akurat na plus, rozważałam taki kolor, zainspirowana metamorfozami Lindi i Russela z bloga Love Create Celebrate. Słoje są mniej widoczne niż przy jasnym odcieniu, ale je widać. Na końcu zabezpieczyłam mebel matowym lakierem Syntilor (aktualnie to mój ulubiony).
Na zdjęciach widać kilka niedoskonałości, na szczęście na żywo całość prezentuje się super. Mimo ogromu pracy i wysiłku, jestem zadowolona z efektu końcowego. Ale malowanie to nie koniec zmian. Tak naprawdę najważniejsze były kolejne etapy tej metamorfozy.


3. Funkcjonalność, jak zawsze, jest u mnie na pierwszym miejscu. W przypadku metamorfozy komody bardzo ważne było dla mnie stworzenie przegródek ułatwiających organizację malutkich ubranek. Kiedy na Instagramie pokazałam szufladę z naszej poprzedniej komody, zostałam zalana wiadomościami z prośbami o instrukcję. Jednak większość z Was się zniechęciła, gdy wspominałam o konieczności docinania zagłębiarką czy piłą stołową. Umówmy się, że jest to sprzęt, który rzadko stoi w mieszkaniu.


Dlatego tym razem nie tylko przygotowałam instrukcję, ale także zmieniłam sposób montażu przegród. Wszystko zebrałam w osobnym wpisie - jak zrobić organizer do komody. Do takiej organizacji szuflady wystarczy wkrętarka i narzędzie do połączeń Kreg Jig K4. Wzdychałam do niego 5 lat i naprawdę nie wiem, czemu nie zdecydowałam się na nie wcześniej. Serio, to taki game changer jeśli chodzi o majsterkowanie. Na szczęście, dzięki uprzejmości autoryzowanego dystrybutora (chyba jedynego w Polsce) - Tools4Wood Kreg jest u mnie i spodziewajcie się, że będzie się pojawiał w 95% następnych projektów (nie przesadzam, od lipca używam go co chwilę). Jestem zakochana w możliwościach, jakie daje - za kilkanaście dni pokażę Wam to lepiej, bo na filmie. Bardzo skrótowo - Kreg Jig umożliwia precyzyjne stworzenie otworów kieszeniowych. Wkładamy płytę do narzędzia, wiercimy (da się jedną ręką ;-)) i mamy otwór pod wkręt. Następnie wystarczy dopasować do drugiej płyty i połączyć. Wiem, że brzmi abstrakcyjnie, ciężko to opisać bez filmu, a ten montuję po nocach.

W poniedziałek zapraszam Was na więcej w temacie organizacji komody :) Powiem tylko, że od dwóch miesięcy sprawdza się perfekcyjnie i nic bym nie zmieniała.


4. Komody z Ikea mają to do siebie, że szuflady wysuwają się tylko częściowo. Nie lubię tego, zwłaszcza w przypadku mebla na ubranka dziecięce. Jeszcze przed zakupem komody doliczyłam 100 zł do ceny, bo wiedziałam, że trzeba wymienić prowadnice do szuflad. Zdecydowałam się na takie z pełnym wysuwem. Przynajmniej teoretycznie, bo mit z ograniczonymi możliwościami umysłowymi kobiet w ciąży... nie jest mitem. Moje zdolności matematyczne drastycznie spadły, a wiecie, jestem po studiach informatycznych i naprawdę lubię liczyć ;-) Nie wiem jak to zrobiłam, ale zamówiłam za krótkie prowadnice, co, oczywiście, odkryłam już w trakcie montażu. Ale to nic, szuflady wysuwają się na ok. 95%, to mogę zaakceptować.



O montażu szuflad napiszę Wam jeszcze w osobnym wpisie, bo wymiana prowadnic nie jest najłatwiejszą sprawą na świecie, ale można ją sobie bardzo ułatwić korzystając z przyrządu do montażu prowadnic. Narzędzie to ma swoje zalety i wady, ale o tym także w przyszłym tygodniu.

5. To punkt, którego nie planowałam, bo nie spodziewałam się, że w meblu, który posiada i zachwala tyle osób, konieczne okaże się poprawianie konstrukcji. Komoda po rozłożeniu i ponownym montażu zaczęła latać na wszystkie strony. Wszystko przez miękkie drewno i bardzo słabe, plastikowe śruby.



 Nie będę ukrywać, ale jakość wykonania komody pozostawia wiele do życzenia - szuflady mają krzywe ścianki (różnice rzędu 1 cm!), śruby to nieporozumienie, drewno z licznymi słojami (z tyłu jeden wypadł i została spora dziura). Nie wiem, co bym zrobiła bez wspomnianego wcześniej narzędzia, czyli Krega (uprzedzałam, będzie tu co chwilę, a ja pałam do niego miłością większą niż do ukochanej szlifierki Festoola). Wyciągnęłam szablon wiertarski z bazy, dzięki czemu mogłam dociągnąć elementy komody bez jej demontażu (zanim na to wpadłam byłam bliska płaczu; 8 miesiąc ciąży nie sprzyja składaniu i rozkładaniu dużych mebli). Jak już wspominałam wcześniej, matematyka w tym okresie nie była moją mocną stroną, dlatego nie zrobiłam odpowiedniego dystansu od szablonu i wkręt minimalnie przebił na drugą stronę. Na szczęście od niewidocznej strony. W przyszłości zainwestuję w przenośną bazę, by uniknąć tego typu błędów.



Dzięki temu niepozornemu narzędziu komoda przestała latać na wszystkie strony w ciągu zaledwie kilku minut. Mówiłam, game changer ;-) Inaczej musiałabym kombinować z konfirmatami, czyli powstałyby dziury od zewnątrz komody. A że komody miałam już wtedy serdecznie dość, myślę, że bez Krega, mebel trafiłby na najbliższy wywóz śmieci wielkogabarytowych. Ale to już przeszłość, udało się skończyć i jest pięknie!





Po metamorfozie komoda jest solidna (organizacja szuflad dodatkowo je wzmocniła), ładna i przede wszystkim dopasowana do naszych potrzeb. Uwielbiam ją!

 
  
 


Co myślicie, podoba Wam się? Wolicie przechowywać ubranka dziecięce na półkach czy w szufladach? Komoda zainspirowała mnie do pewnych zmian w tym pokoju, mam nadzieję, że uda mi się je przeprowadzić jeszcze w tym roku. Będzie... zupełnie inaczej niż do tej pory! 


Pozdrawiam,
Kaja



Podobało Ci się? Podaj dalej
6 komentarzy
  1. Teraz wygląda mega stylowo ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Aniu :) Ciągnie mnie do takiego stylu właśnie

      Usuń
  2. PODZIWIAM Cię. Ja w połowie bym się poddała. Ale sama komode uwielbiam. Mam ja już 12 lat. Fakt, że od czasu do czasu wymaga dokrecenia tu i ówdzie. Ale jest zgrabna i bardzo pojemna. Wyszła Ci super! Niech długo sluzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc chyba tylko wizja idealnej organizacji pchała mnie do skończenia tego wszystkiego. Twoja jest cudna :)

      Usuń
  3. Wow, robi wrażenie! Szkoda, że nie mam takich zdolności. Kiedyś próbowałam przemalować szafkę na biało i wyszło tragicznie. Wolę sprzedać/wyrzucić stary mebel i kupić na jego miejsce coś nowego, niż sama brać się za tego typu prace. Jeśli chodzi o przechowywanie ubranek dziecięcych, to w przypadku niemowlaka (śpioszki, body, pajacyki itd.) stawiam na szuflady, jednak jak podrośnie przerzucimy się na półki. Mam już doświadczenie z dwójką starszych dzieci :) Wiem, że teraz nawet dorośli zwijają koszulki, swetry, spodnie i przechowują w pozycji pionowej, jednak mi nie jest tak wygodnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy9/09/2022

    Cudnie wyszła ta komoda

    OdpowiedzUsuń